 |
MDA - wyruszamy na przygodę! |
Chociaż na blogu była cisza (za co serdecznie przepraszamy), to u nas działo się, oj działo! Chociażby to, że pojechałyśmy na biwak do Szczawnicy.
Spotkałyśmy się 12.11. o godzinie 6.00 przy globusie na dworcu głównym w Krakowie, skąd udałyśmy się na miejsce odjazdu naszego busa, który miał ruszyć o godzinie 6.30. Zapakowałyśmy się do niego i ruszyłyśmy!
Jechałyśmy jakieś 2 godziny, po czym okazało się, że wysiadłyśmy trochę za daleko, bo... pewien pan miejscowy powiedział nam, że dworzec jest dalej. Może i był, ale na tamtym przystanku powinnyśmy były wysiąść. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, udało nam się zahaczyć o punkt PTTK i kupić mapę Pienin. Tam też przy okazji Basia-Nami kupiła książeczki Górskiej Odznaki Turystycznej Anicie i Basi-Shimie. No i się trochę rozgrzałyśmy, bo w busie trochę zimno w nogi było. Rozpoczęły się poszukiwania naszego miejsca noclegowego, co udało nam się dość sprawnie. Dotarłyśmy do domu, w którym miałyśmy spać, gdzie przez chwilę czekałyśmy na informację, w którym pokoju będziemy spać. I tutaj zaczęła się główna atrakcja - jedzenie.
To nie jest tak, że jedyne, co robiłyśmy, to jadłyśmy. Robiłyśmy wiele rzeczy - tylko że przez to, że Shima gotuje świetnie i tak, że pasuje to do diety każdej z nas, to będzie rzecz, która najbardziej wbije się w ten wyjazd. Szczególnie drugiego dnia.
 |
Początek wąwozu i naszej wędrówki... |
W każdym razie wracając do historii - poszłyśmy na zakupy, a po nich wzięłyśmy się za pierwsze/drugie śniadanie, to znaczy nasza kwatermistrzyni wyjazdu się za to wzięła, natomiast patrolowa przygotowała plecak na wyjście w góry (planowałyśmy iść na Sokolicę - jednakże po zweryfikowaniu warunków pogodowych na miejscu doszłyśmy do wniosku, że idziemy jednak na Wysoką, a potem na Durbaszkę i tam schodzimy do Szczawnicy - co potem też zostało zweryfikowane przez sytuację na szlaku), a z kolei Anita pomagała w gotowaniu (w mikrofali).
Trochę nam się śniadanie i przygotowanie prowiantu rozwlekło w czasie i zamiast wyjść o jakiejś wczesnej, sensownej godzinie, wyszłyśmy o 12.30, więc jakoś przed 13 udało nam się wejść na szlak zielony i przez wąwóz Homole ruszyłyśmy w drogę...
No i szłyśmy, warunki (na początku) dobre, przyjemnie się szło, zdjęcia się robiły... Trochę nas bawiło, że chyba wszyscy ludzie wracali ze szlaku, kiedy my na niego wychodziłyśmy... Dopóki nie dotarłyśmy do pewnego rozwidlenia, gdzie spotkałyśmy pewnego fajnego wędrowca górskiego, który nas ostrzegł, że stok Wysokiej stromy i oblodzony, kijki pomogą, ale najlepiej byłoby mieć raki i ogólnie odradza tą wędrówkę. Ale my wędrowniczki! My sobie nie poradzimy?! Idziemy! Tiaa...
 |
Artystyczne zdjęcie z drzewem numer 1,
jeszcze mamy numer 2 |
Ruszyłyśmy dalej, szłyśmy, trafiły się artystyczne zdjęcia z samotnym drzewem, większość ludzi wracało zamiast iść w naszą stronę... Ale szło się świetnie... Do czasu, kiedy nie dotarłyśmy do wcześniej wspomnianego oblodzonego stoku... Ale się nie poddałyśmy, wchodziłyśmy dalej. Spotkałyśmy grupę zdecydowanie lepiej przygotowaną na wyprawę od nas (chyba każdy z nich miał typowe buty w góry i kijki górskie, gdzie trapery i kijki miała tak naprawdę tylko Nami), którzy zdecydowanie nam odradzali wchodzenie dalej i proponowali schodzenie. No drodzy państwo, my nie damy rady? Potrzymajcie nam senchę. Zresztą - zdecydowanie lepiej było nam iść w górę niż z powrotem schodzić w dół... I dotarłyśmy do rozwidlenia szlaku, gdzie mogłyśmy iść zdobyć Wysoką lub od razu iść w stronę Durbaszki. Postanowiłyśmy wybrać opcję pierwszą, jednak w momencie jak zobaczyłyśmy ześlizgujących się ludzi ze szczytu... Doszłyśmy do wniosku, że bardziej rozsądne będzie iść od razu do schroniska, co niezwłocznie uczyniłyśmy. Radośnie szłyśmy dalej, weszłyśmy we mgłę, byłyśmy na granicy (dwóch państw) i dotarłyśmy do miejsca, gdzie Basia-N powiedziała, że "tam widać Tatry, a dokładnie ich delikatny zarys" (na swoją obronę ma fakt, że po dłuższym przyjrzeniu się faktycznie było widać jakiś kształt okołogórski).
 |
Uwierzcie nam na słowo - tam
widać zarys Tatr ;) |
Po chwili dotarłyśmy na szczyt i potem ruszyłyśmy do schroniska. W końcu weszłyśmy do ciepłego budynku, gdzie mogłyśmy coś zjeść! Byłyśmy szczęśliwe, że możemy odpocząć w sali z kominkiem, gdzie radośnie grzał płomień, mamy dobre kanapki i ogólnie jest przyjemnie :)
Ale wszystko co dobre, to kiedyś się kończy, musiałyśmy wracać. Wracałyśmy szlakiem rowerowym do Jaworek, skąd na piechotę (na busa musiałybyśmy długo czekać) wróciłyśmy do Szczawnicy. Tam Basia-S przygotowała pyszną zupę miso. Następnie miałyśmy chwilę czasu na naukę, a potem był kominek o symbolach harcerskich, gdzie aż wstyd przyznać, ale nawet sama patrolowa przysypiała (i to nie dlatego, że był nudny i długi, bo był szybki, sprawny i ciekawy - tylko wszystkie byłyśmy padnięte po długiej wędrówce na czystym powietrzu).
 |
Na Durbaszce |
Wstałyśmy rano i po częściowym spakowaniu się i umyciu zjadłyśmy na śniadanie omleta z mikrofali oraz pyszne kanapki (znowu zrobione przez naszą cudowną kwatermistrzynię). Potem rozpoczęły się warsztaty rękodzielnicze (typowo teoretyczne), gdzie ustaliłyśmy, co chcemy sprzedawać na kiermaszu świątecznym, który odbędzie się już na początku grudnia. Potem zasiadłyśmy do stołu (znowu!) do zupy miso i ogólnie resztek, które nam zostały, szybko posprzątałyśmy i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Podsumowując:
Nami była komendantką, Shima kwatermistrzem, a Vanill fotografem.
Weszłyśmy wbrew ludziom pod Wysoką.
Było dużo jedzenia.
Przeżyłyśmy pierwszą wspólną przygodę.
Było naprawdę cudownie.
A co każda z nas zapamiętała z tego wyjazdu?
Nami:
Na pewno zapamiętam na długo ten stromy i śliski stok. I jedzenie. Jedzenie było dobre.
 |
Początek trasy, wąwóz Homole |
Mniam mniam.
Shima:
Brakuje oscypka i tego jak obeszłyśmy ścieżką obok mega śliski pagórek a inni szli przez niego
~Komentarz odnośnie relacji z biwaku
Ja zapamiętałam najbardziej omleta, widok przy drzewie i powrót po nocy
Anita:
„Co najbardziej zapamiętałaś z biwaku?” Miałam napisać o tym już z tydzień temu ale ciągle nie wiem jak napisać to w taki sposób was nie zanudzić…DOBRA obiecałam Basi że to napiszę więc zaczynam !
Zacznę od tego że chyba od roku nie wyjeżdżałam z Krakowa więc cały wyjazd wrył mi się pozytywnie w pamięć.
Widoki były piękne. Pierwszy dzień zimy, pierwszy śnieg, oszronione choinki.
Wszyscy na szlaku mówią „nie idźcie za ślisko i mgła nic nie zobaczycie” na co moje dziewczyny uśmiechnęły się tylko i szły dalej. Fakt na szczyt nie dotarłyśmy, bo ślisko .W sumie tylko jedna z nas miała odpowiedni strój i sprzęt do chodzenia po górach, ale to szczegół. Dobrze że miałyśmy mapę, bo w pewnym momencie była taka wichura, że dookoła było widać tylko biel, zupełnie jakbyśmy tonęły w mleku .Jako że był początek zimy, dzień się szybko skończył to dla odmiany w drodze powrotnej widać było tylko ciemność, nie no przesadzam miałyśmy latarki, więc było całkiem przyjemnie. Cisza małego miasta nocą jest niesamowita. Miła odmiana dla kogoś kto mieszka w centrum dużego miasta i o ciszy może tylko pomarzyć.
Kilka ciekawych sytuacji:
Pobiegnij ze mną leśnych duktów szlaAAAHGkiem
Czyli Shima i Anita postanowiły trochę polatać po szlaku ;)
Nie ma to jak śpiewać piosenkę z WITCH na śliskiej powierzchni - również Anita i Shima, Nami nie ma pojęcia, skąd im to do łba wpadło :D
A już wkrótce kolejne ciekawe wieści z życia patrolu :)
PS Mamy tyle zdjęć, zrobionych przez Anitę i Shimę, że nie dało się wszystkich wstawić na bloga. Część z nich (Shimy) tutaj jest, a Anity pojawią się na naszej Picasie (aparat się nam gdzieś zapodział, a są to bardzo fajne zdjęcia).